4 lata gehenny i tyleż samo znieczulicy dookoła.

2024-08-31 09:01:18(ost. akt: 2024-08-31 09:53:07)

Autor zdjęcia: Red.

Dopiero teraz ludziom rozwiązują się usta. Wcześniej nikt i nic nie słyszał, choć wszyscy wiedzieli, że mężczyzna normalny nie jest. Nie milkną echa gehenny, jaką przeżyła 30-letnia Gosia, która przez 4 lata była więziona w komórce pod Głogowem.
- Mój Boże, jaki dramat! Jak ja mam teraz tutaj z sąsiadami żyć? Przecież o niczym nie wiedziałam, a wszyscy teraz na mnie krzywo patrzą! - krzyczy na podwórku starego domu, sama do siebie, zrozpaczona matka Mateusza J., który został zatrzymany w piątkowy poranek. Kiedy zauważa obcych, ucieka.

Jej głos drżał, a z daleka było widać łzy spływają po wychudzonej twarzy. Jakby próbowała zmyć z siebie ciężar tej straszliwej prawdy, która tylko przypadkiem ujrzała światło dzienne. Ta kobieta, stojąca na krawędzi własnego życia, próbuje uciec od niewyobrażalnego koszmaru, który przez cztery lata rozgrywał się tuż za ścianami jej domu. Mateusz J., jej syn, w tym ciasnym, mrocznym pomieszczeniu więził kobietę, gwałcił ją i torturował, jakby granice ludzkiego okrucieństwa nie istniały.

We wsi jest gniew

- To nieprawdopodobne, co tu się działo – powtarzają mieszkańcy, zszokowani, że w ich spokojnej, sennej wsi, w cieniu znanych im od lat budynków, rozgrywał się tak mroczny dramat. Ich słowa są przesiąknięte gniewem i niedowierzaniem, a powietrze wydaje się ciężkie od świadomości, że zło czaiło się tuż obok, niemal na wyciągnięcie ręki. Każdy krok, każda myśl jest teraz przesiąknięta złością i niepewnością, bo jak mogli tego nie dostrzec? Jak mogli nie usłyszeć cichego wołania o pomoc?

Przez środek wsi Gaiki biegnie wąska, wyasfaltowana droga, która prowadzi do serca tej małej społeczności. W centralnym punkcie stoi stary, drewniany krzyż, który od lat czuwa nad mieszkańcami. To właśnie tutaj, w cieniu codziennych trosk i spokojnej rutyny, przez cztery lata rozgrywał się niewyobrażalny dramat młodej kobiety.

Mateusz J., mężczyzna znany mieszkańcom jako osoba niepozorna i nieco dziwaczna, stał się w czwartek, 29 sierpnia, bohaterem makabrycznej historii, która wstrząsnęła całą wsią i okolicą. Przez cztery długie lata, od 1 stycznia 2019 roku, 30-letnia kobieta była przez niego więziona, bita i gwałcona w małej, ciasnej stodole na obrzeżach wsi.

Ten koszmar trwał aż do momentu, gdy Mateusz J. po raz kolejny zmuszony był zawieźć swoją ofiarę do szpitala. Tym razem jednak coś poszło nie tak. Złamany bark kobiety nie był jedynym urazem, który przykuł uwagę lekarzy. Na jej ciele zauważono ślady długotrwałego maltretowania, które nie mogły ujść uwadze personelu medycznego. Natychmiast powiadomiono policję, co zakończyło trwający latami horror.

"Spacery" w kominiarce

Kobieta, która z trudem wykrzesała z siebie siły, by opowiedzieć swoją historię lokalnemu portalowi myglogow.pl, odsłoniła przerażający obraz życia w niewoli. Opowiedziała o tym, jak Mateusz J. zakładał jej kominiarkę za każdym razem, gdy wychodziła ze stodoły. Była tak zastraszona, że nawet podczas wizyt w szpitalu milczała, nie zdradzając nikomu swojego cierpienia. Kiedy była grzeczna, pozwalał jej się wykąpać w ciepłej wodzie, a kiedy nie, oblewał ją zimnym strumieniem ze szlaucha.

Rozmawiając z mieszkańcami wsi, można odczuć, jak bardzo ta tragedia dotknęła wszystkich. - Rodzice tego drania są załamani. Nie wiem jak było, czy wiedzieli czy nie, ale taki wstyd ciężko przeżyć. Nie warto dręczyć jej pytaniami – mówi starsza kobieta, którą spotykamy pod miejscowym sklepem. Wskazuje na niewielki dom otoczony zaroślami. Po chwili jednak drzwi otwierają się i na zewnątrz wychodzi matka oprawcy. Wygląda na załamaną.

- Jak ja mogłam tego nie widzieć? – miała powiedzieć matka Mateusza jednej z sąsiadek. - No przecież tam nie ma dużego terenu. Ja bym nie odpuściła z ciekawości, żeby zobaczyć po co chodzi do komórki. Może pija albo ćpa - dziwi się jedna z kobiet spotkana tuż przy krzyżu. - Miesiąc można czegoś nie widzieć, ale rok? - dziwi się.

Z relacji prokuratury wynika, że kobieta była przetrzymywana w ciemnej, małej komórce z wąskim okienkiem, które ledwie przepuszczało światło dzienne. Oprawca ograniczał jej dostęp do wody i podstawowych środków higienicznych, trzymając ją z dala od świata i słońca.

- No nie wie, przecież ona musiała krzyczeć i wołać o pomoc. Byłoby słychać - dziwi się inna z rozmówczyń. - Może czymś obłożył tą stodołę i dlatego nie słyszeliśmy? - zastanawia się jedna z mieszkanek Gaików, zszokowana wydarzeniami, które wstrząsnęły wsią.

To był świr i dziwak

Mimo że Mateusz J. nigdy nie sprawiał wrażenia groźnego, to jego dziwne zachowania od lat budziły niepokój wśród sąsiadów. - Wyłaził z domu i stał przy drodze bez sensu wpatrzony w niebo. Szwendał się też po wsi w nocy, ale jakoś znaliśmy go i wiedzieliśmy, że jak się coś zniknie, to go dorwiemy – dodaje inna kobieta.

Wieczorem, pod krzyżem w centrum wsi, gromadzą się mieszkańcy, zszokowani i zdezorientowani. Niektórzy przyszli tylko, by sprawdzić pocztę, inni nie mogą się powstrzymać od rzucenia okiem na posesję Mateusza J. Wszyscy powtarzają zdania niedowierzania. - Nie wierzę, że w naszej wsi takie rzeczy! - mówi pani Grażyna.

Nikt we wsi nie potrafi zrozumieć, jak mogło dojść do tak potwornej zbrodni, tuż pod ich nosem. Jak to możliwe, że przez cztery lata nikt nie dostrzegł cienia kobiety, która przetrzymywana była zaledwie kilka kroków od ich domów?

Ta historia, niczym mroczny cień, pozostanie w Gaikach na długo. Nawet jeśli oprawca został już ujęty i siedzi w areszcie, to blizny, jakie pozostawił na tej małej społeczności, będą goić się przez lata.