Koszmar nad głową! Wstrząsające odkrycie na Psim Polu

2024-08-29 08:11:59(ost. akt: 2024-08-29 08:27:06)

Autor zdjęcia: Red. Zdj. ilustr.

Koszmar na wrocławskim Psim Polu! W mieszkaniu pani Moniki pojawiły się tajemnicze plamy na suficie. Odkryto, że starsza sąsiadka z góry zmarła, a jej ciało zaczęło się rozkładać. Co gorsza, przez kilka dni nikt nie mógł dostać się do jej mieszkania.
— Nad nami mieszkała starsza, samotna kobieta. W piątek po południu odkryliśmy, że zmarła w swoim mieszkaniu, kiedy przez sufit zaczęły przesiąkać substancje pochodzące z jej rozkładającego się ciała — opowiada "Gazecie Wyborczej" pani Monika, mieszkanka wielopiętrowego budynku przy ulicy Litewskiej we Wrocławiu.

Jak relacjonuje kobieta portalowi, natychmiast zawiadomiła policję i straż pożarną. Po wejściu służb przez okno ustalono, że starsza sąsiadka zmarła z przyczyn naturalnych. Klucze do mieszkania miały zostać przekazane rodzinie zmarłej, lecz nie udało się z nią skontaktować.

— Mężczyzna, który opiekował się sąsiadką, nie figurował w żadnych dokumentach jako osoba upoważniona, więc policja odmówiła mu przekazania kluczy — wyjaśnia "Wyborczej" pani Monika. Nie miała wtedy pojęcia, że to dopiero początek jej problemów.

Jak opisuje "Wyborcza", jedyną osobą uprawnioną do wejścia do mieszkania był prezes Spółdzielni Mieszkaniowej im. Bolesława Krzywoustego, Tadeusz Sadowy.

— Zawiadomiliśmy go w sobotę. Przyjechał, ale odmówił przyjęcia kluczy, tłumacząc, że to mieszkanie własnościowe — wspomina pani Monika.

Próbowała przekonać prezesa, że chodzi jedynie o otwarcie drzwi i wpuszczenie ekipy dezynfekcyjnej, którą sama znalazła i była gotowa opłacić. Firma wyjaśniła, że sprzątanie musi rozpocząć od górnego mieszkania, obejmując podłogi i ściany, a dopiero potem przejść do niższego, by proces był skuteczny i bezpieczny.

Prezes spółdzielni pozostał nieugięty. — Zaznaczyłem, że lokal nie należy do nas, to mieszkanie z wyodrębnioną własnością. Prawnik spółdzielni wyraźnie wskazał, że nie jestem do tego uprawniony. Obiecałem, że w poniedziałek zajmiemy się sprawą i tak też zrobiliśmy — tłumaczy "GW" Tadeusz Sadowy.

Pani Monika próbowała również skontaktować się z Sanepidem, lecz okazało się, że odpowiednia jednostka nie pracuje w weekendy. Sprawa utknęła w martwym punkcie aż do poniedziałku, a pani Monika wraz z rodziną z powodu nieznośnego zapachu musiała przenieść się do znajomych.

W poniedziałek policja stwierdziła, że do wydania klucza potrzebna jest podstawa prawna. Urzędnicza machina ruszyła. — Zwróciliśmy się do Sanepidu o nakaz przeprowadzenia prac dezynfekcyjnych w lokalu. Otrzymaliśmy go i natychmiast wystąpiliśmy do policji o wydanie klucza, który odebrał nasz pracownik — relacjonuje "GW" prezes Sadowy.

Jak donosi portal, we wtorkowy poranek (27 sierpnia) w mieszkaniu zmarłej lokatorki spotkali się przedstawiciele spółdzielni, mieszkańcy z zanieczyszczonego lokalu i ekipa sprzątająca. Koszty dezynfekcji mieszkania zmarłej pokryje spółdzielnia, natomiast pani Monika zapłaci za sprzątanie swojego lokalu.

— Z jednej strony rozumiem, że przepisy ograniczały działania prezesa spółdzielni. Z drugiej strony zarządza on tym budynkiem, a my wszyscy jesteśmy jego mieszkańcami — przyznaje na łamach "GW" pani Monika. — W efekcie, to my spędziliśmy weekend z cieknącą ze ścian i sufitu mieszaniną krwi i płynów ustrojowych.